Wydawać by się mogło, że zabieranie rocznego malucha na wakacyjną wyrypkę terenówką to nie jest dobry pomysł. Jednak nasza pasja do podróżowania nie pozwoliła nam wsłuchiwać się w „głosy rozsądku” i przejmować się „wyrazami zdziwienia”. Postanowiliśmy podejść do tematu na chłodno i przeanalizować wszystkie za i przeciw, jakie tylko przychodziły nam do głów. Kiedy ostatecznie podjęliśmy decyzję, że jedziemy z naszym najmłodszym synkiem Witkiem na wyprawę na Bałkany, próbowaliśmy przewidzieć różne problemy i ograniczenia, które mogą się pojawiać podczas podróży.
Nieprzypadkowo wybraliśmy destynację wyjazdu. Bułgaria jako kraj unijny podlega wspólnotowym rozporządzeniom dotyczącym opieki zdrowotnej i dzięki karcie EKUZ mamy zapewnioną bezpłatną opiekę zdrowotną, co jest niezwykle istotne dla poczucia bezpieczeństwa w czasie wyjazdu. Na marginesie – namawiam do wyrobienia karty przed wyjazdem wszystkim członkom ekspedycji (nie tylko najmłodszym). Więcej informacji na temat samej karty i procedury jej uzyskania znajdziecie tutaj : https://www.ekuz.nfz.gov.pl/hidden_main_page/info_ekuz
W pierwszej kolejności wybraliśmy termin. Obawialiśmy się strasznych upałów, a mając jeszcze w pamięci sierpniową wyprawę na południe Albanii, zdecydowaliśmy się na wyjazd możliwie najwcześniejszy. Właściwie byliśmy spakowani jeszcze przed ostatnim dzwonkiem roku szkolnego. Zgarnęliśmy pierworodnego ze świadectwem w ręku i ruszyliśmy po przygodę. To czym się najbardziej niepokoiliśmy to zbyt długa jazda samochodem. Ciągnące się dojazdówki nie są w smak starszym dzieciom, a co dopiero takiemu młodziakowi. Jechaliśmy daleko, bo w Rodopy, więc jakoś trzeba było tą trasę podzielić. Aby nie było zbyt nudno, długo i monotonnie, te prawie 1700 km podzieliliśmy na małe odcinki. Z Częstochowy przelecieliśmy do Hajduszoboszlo (600km) na Węgrzech, gdzie zafundowaliśmy sobie całodzienną przerwę na basenach. Dzieciaki były wniebowzięte, a dodatkowo w bezpiecznych szkoleniowych warunkach CAMPINGU HAJDU (H-4200 Hajdúszoboszló, Debreceni útfél 6. Tel./ Fax:0036- 52/557-851, 557-852, 557-853, email:hajdukemping@hungarospa.hu) rozłożyliśmy nasz cały sprzęt biwakowy i zrobiliśmy generalną próbę składania i rozkładania obozowiska.
Następne dni dojazdu przypadły już na Rumunię (niedaleko jest przejście w Oradei HUN-RO), gdzie spędziliśmy w sumie 2 dni w górach, ograniczając dzienne przebiegi i dbając o walory estetycznie i szutrowe trasy. Kolejną noc spaliśmy już w Bułgarii, niedaleko Monasterów Albotyńskich, przez co dojazd w Rodopy nie był uciążliwy, ale ciekawy i niemęczący. Na miejscu wybraliśmy formułę stacjonarną. Znaleźliśmy kapitalne miejsce na obóz, skąd wybieraliśmy się na wycieczki, dzięki czemu nie musieliśmy codziennie zwijać majdanu i rozbijać biwaku od nowa.
Spanie w namiocie również wzbudzało nasze obawy. Czy młody zaakceptuje zmianę łóżeczka na materac? Wyszło znakomicie i dla Witka namiot to była przygoda i nowy plac zabaw. Przewalanie się po materacu i mamie było jego ulubioną poranną rozgrzewką. Jednakże mając świadomość, że dzieci są różne polecam przećwiczenie opcji noclegu w namiocie przed wyjazdem. My poszliśmy trochę na żywioł i się udało, ale nie każdy maluch może okazać się tak otwarty na nowości.
Ogólnie życie na biwaku fajne jest, szczególnie dla takiego szkraba. Cały czas jest jakiś ruch: tu kapie woda, tam pachnie jedzenie, a tu przechadza się mrówka albo skacze konik polny. Nieustannie coś się działo, nie było czasu na nudę, a Witek zawsze znajdował sobie coś interesującego do roboty. Wzięliśmy ze sobą kocyk podbity materiałem wodoodpornym. Był to mini plac zabaw, na którym lądowały zabawki, książeczki, misie i wszystko co nadawało się dla małych rączek. Witek dopiero rozpoczynał naukę chodzenia, poza tym bardzo dbał o to, żeby przypadkiem nie dotknąć bosą stópką trawy, więc wystarczyło zdjąć mu skarpetki i maluch był jak w kojcu. Tym bardziej, że kocyk zazwyczaj był na środku biwaku, więc Wiktor rzadko szukał przygód i nie próbował się oddalać 🙂 Zawsze był w centrum uwagi. Oczywiście tak czy owak należało mieć oczy dookoła głowy i zwracać uwagę na każdy jego ruch, bo stopniowo coraz bardziej się ośmielał, ale kocyk okazał się sporym ułatwieniem.
Kolejne obawy budziło to, że dziecko będzie nas ograniczać podczas zwiedzania i będziemy musieli rezygnować z niektórych atrakcji turystycznych. Na to także znaleźliśmy rozwiązanie. Aby zapewnić Witkowi mobilność w ciężkim, nierzadko górskim terenie, zdobyliśmy nosidełko plecakowe. Nigdy wcześniej nie miałem czegoś takiego na plecach, ale byłem pełen nadziei, że rozwiąże ono problem. Młody zyskał dodatkowy napęd „na tatę” i dzielnie dawał się obnosić po twierdzy w Beogradcziku, monastyrze Rilskim, Asenowgradzie, formacjach skalnych Czudnite Mostowe. W Jaskini Diabelska Gardziel (Diavolsko Gyrlo) warunki zwiedzania i trasa były wyjątkowo ciężkie, a szczególnie schody wzdłuż wodospadu, ale dzięki nosidełku pokonaliśmy trasę i zobaczyliśmy wszystko nic nie tracąc. Polecam to rozwiązanie. Sprawdziło się, a dodatkowy daszek przeciwsłoneczny/deszczowy i lusterko do podglądania młodego to bardzo przydatne akcesoria. Jeżeli w Waszym nosidle nie ma takich, koniecznie zmajstrujcie coś własnym sumptem. Drugim środkiem transportu, i nie tylko, był lekki składany wózek spacerowy. Przydał się przy zwiedzaniu w miasteczkach, gdzie były chodniki i łatwo się prowadził, a dodatkowo podczas naszego wyjazdu spełniał inną funkcję – mianowicie krzesełka do karmienia. Nie wszystkie restauracje są wyposażone w foteliki dziecięce, a w terenie i na biwaku taki wózek świetnie się sprawdza w tej roli. Ponadto, dzięki temu, że pełni dwie funkcje, ogranicza bagaż.
Jak już jesteśmy przy jedzeniu, to poświęcę mu ostatni akapit tego artykułu. Wyruszając z Polski zaopatrzyliśmy się w żelazne zapasy słoiczków i różnych dziecięcych smakołyków. Ewa chciała ich zabrać więcej, ale ja zaoponowałem argumentując, że jedziemy do europejskich krajów, gdzie tak samo jak i u nas znajdziemy produkty dla dzieci. Nie myliłem się. W sklepach był bogaty asortyment, a poza klasycznymi obiadkami Witek młócił koncertowo te, wydawać by się mogło, egzotyczne jak słoiczkowa lasagne i musaka. Posmakował także lokalnych przysmaków takich jak kiseło mljako i wszelkiego rodzaju banice i baniczki. Podsumowując – zapasy trzeba mieć, ale nie przesadzajmy z ilościami i pozwólmy maluchowi popróbować lokalnych smaczków.
Wyjazd uznaliśmy za bardzo udany. Największym sukcesem było to, że Witek na wyprawie nauczył się chodzić, czyli posługując się slangiem – zamienił napęd 4×4 na 2×4 😉 – więcej zdjęć znajdziecie w naszej galerii z wyjazdów
A teraz siadamy do przewodników i map i zaczynamy planować nasze rodzinne wakacje 4×4. Kilka informacji na temat przygotowania do wyjazdu znajdziecie również na naszych klubowych stronach:
Apteczka – https://www.szutry.pl/apteczka-wyprawowa/
Niezbędnik 4×4 – https://www.szutry.pl/niezbednik-wyprawowy/
Weki – https://www.szutry.pl/weki-domowe-konserwy/